Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/214

Ta strona została przepisana.

pięściami. Zaskoczeni bolszewicy cudów zręczności dokazywali, aby się z matni wydobyć. Przeskakiwali po kilka rzędów foteli, ale bito ich wciąż.
A balkony i galerje aż falowały ze wzruszenia i irytacji, jednym wielkim głosem hucząc:
— Bij! Bij! Bij!
Bolszewicy umilkli, zgromadzenie mogło się spokojnie skończyć.
Ten zabawny epizod na parę dni ożywił Niwińskiego, naogół jednak sytuacja stawała się coraz gorsza i przykrzejsza. W Brześciu Litewskim bolszewicy rokowali z Niemcami w sprawie pokoju. Jakie to musiało być podłe, niskie, nikczemne, wynikało choćby z tego, że jen. Skałłon, sam lichy bardzo człowiek, członek delegacji pokojowej w Brześciu, nie mogąc znieść ogromu hańby, strzelił sobie w łeb.
— Kto to wszystko robi? — pytał czasami Niwiński. — Kto wciągnął Rosję w tak straszną otchłań upodlenia i jakimże sposobem ona dała się w tę otchłań wciągnąć? I państwo i naród wiele mają na sumieniu niegodziwości, zbrodni. — Kara za to przyszła, ale tu się ktoś mści potwornie, nieubłaganie, okrutnie...
Wpadła mu w rękę jakaś gazeta:
Czytał:
— Coś niewiarygodnego, nieopisanego, niesłychanego dzieje się w szpitalu dziecięcym, w „Żłóbku“ ziemstawa gubernjalnego. Część mamek, nianiek i służby szpitala, dla uzyskania lepszych warunków materjalnych, chwyta się takich środków, jakby miała do czynienia nie z wątłemi dziećmi, lecz z maszynami fabrycznemi. Oto mija już kilka miesięcy, jak część personalu znajduje się w stanie chronicz-