— Patrz, co on robi! Warjat jakiś!
— Nie warjat, nie bój się! — roześmiał się Niwiński. — Nie uciekaj.
Żołnierz z czerwoną, jedwabną przepaską na ramieniu — prawdopodobnie deputowany pułkowy, — ujrzawszy niewidomego stanął, rozpiął spodnie i wsadził w nie głęboko rękę; pogrzebawszy, wyjął z nich wielką, srebrną papierośnicę, nabitą zmiętemi banknotami, z których jeden wetknął w łapę ślepcowi.
— Dobry człowiek, widzisz — śmiał się Niwiński. — A ty zaraz: Co on robi! Warjat jakiś! — Pieniędzy szukał.
— Także schowek! — dąsała się Hela.
— Delikatny! — przyznał mąż.
Co rusz to napotykało się nieskończenie długie — „ogonki,“ to u przystanków tramwajowych, to przed kinematografami, piekarniami lub sklepami z tytoniem. Na rogach ulic niezmiernie długie „chwosty“ ścierały się, sczepiały, krzyżowały niejednokrotnie. Ludzie stojący w nich rozmawiali lub czytali gazety, nierzadko książki. Największe zatory handlu ulicznego i żebraków tworzyły się, oczywiście, w przejściach i na rogach ulic, gdzie tłok panował taki, iż trudno się było przez gęstwę ludzką przecisnąć. Koło kiosków z „kwasami“ owocowemi tłoczyły się gromady ludzi, zmęczonych i znudzonych długiem czekaniem i grymaśnie żądających różnych napoi, a przedewszystkiem tych, których nie było.
— A cóż to znowu za aptekarz! — zwróciła Hela uwagę mężowi, naciskając mu ramię.
Na brzegu trotuaru, snać czekając na kogoś, stał młody żołnierz z wyszytą na lewem ramieniu w błę-
Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/52
Ta strona została przepisana.