Potwierdziły się wiadomości o ułanach ks. Józefa — istotnie sześć razy atakowali Niemców. Bili się też kozacy, bataljony szturmowe, artylerja — legja Boczkarewy, kobiecy „bataljon śmierci,“ który kilkakrotnie szedł do kontrataku i miał duże straty. Pod Tarnopolem dywizja polska wraz z Dońcami podobno tak uśmierzała jakąś zbuntowaną dywizję rosyjską, że z niej ledwo dwa bataljony zostały. Niwiński widział też list jednego z oficerów ułanów polskich, donoszący o „większych bojach z piechotą rosyjską w Tarnopolu.“
Równocześnie straszne rzeczy opowiadano sobie o dzikich wybuchach buntu wśród rozbestwionych żołnierzy rosyjskich. Żołnierze jakiegoś pułku zatłukli swego komendanta kijami, gdzieindziej znów zastrzelono komisarza, którego ciało stłuczono kijami i rozdeptano, to znów masy żołnierskie rzucały się na wsie i miasteczka, wyrzynając ludność, gwałcąc nawet nieletnie dziewczęta, rabując wszystko.
Zaś jednego dnia spotkał Niwiński Kłeczka, dawnego znajomego z wygnańczej kolonji pod Charkowem, teraz chorążego wojsk polskich. Kłeczek przygnębiony i prawie chory z irytacji, wyznał, że z dywizji polskiej zostało zaledwie około czterech tysięcy ludzi. Reszta się rozbiegła.
A równocześnie pisma przyniosły wieść o aresztowaniu przez Niemców Piłsudskiego.
Teraz już Niwiński zupełnie nie wiedział, co o tem wszystkiem myśleć. Tam nic — i tu nic! Gdzież jest owo „o wojnę za wolność ludów prosimy Cię, Panie, o broń i znaki polskie prosimy Cię, Panie, o śmierć na polu bitwy prosimy Cię?...“ Czyż wszystko tak bezgranicznie spodlało i ten naród nie jest już
Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/74
Ta strona została przepisana.