punktem strajku stróżów było — zostawianie na noc otworem bram, których za nic w świecie zamykać nie pozwalali. Że zaś równocześnie z powodu strajku robotników miejskich zupełnie nie było oświetlenia, a po mieście wałęsało się mnóstwo zdemobilizowanych lecz nie rozbrojonych drabów, więc ludzie żyli w nieustannej trwodze.
— Na rzeź nas wydają! — mówili lokatorzy o stróżach, spoglądających na nich z zimną, pełną nienawiści pogardą.
W niektórych domach organizowano komitety domowe, które w nocy obejmowały kontrolę nad całym domem, sprawowały straż w bramach, rewidowały paszporty, wreszcie zaczęły odgrywać rolę rządu jakiegoś, mikroskopijnego rządu autonomicznej republiki. Ale gdzieindziej chwytano się prostszych sposobów. Oto najmowano parę „indywiduów w mundurach” i powierzano im czuwanie nad domem. Czy to było celowe, to inna rzecz — bo „indywidua w mundurach” brały pieniądze, kładły się gdziebądź w podwórzu i chrapały przez całą noc jak zabite i bardzo wątpliwem było, czy chciałoby im się wstać w razie jakiejś awantury — jednakże lokatorzy na tem poprzestawali.
Niwiński niebardzo się tem wszystkiem niepokoił. Zauważył, że kradziono bardzo dużo, ale napady zdarzały się rzadko. Jego kamienica — duża, pełna lokatorów — stała w śródmieściu. Prócz tego tuż obok niego mieszkał oficer rosyjski, potężny, olbrzymi niedźwiedź, na parterze miał swą kwaterę Ryszan z dieńszczykiem Voborą, do którego teraz sprowadził się jeszcze jeden ochotnik czeski — a ci ludzie z pewnością nie byli bezbronni.
Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/96
Ta strona została przepisana.