Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

z rzędu włóczył się dokoła cichego i białego „osobniaku“[1]. Dom był niski, dziwnie miły, jasny a zaciszny. Zwykle z takich domów „chodję“ wyganiano, pędząc go już z ogrodu — tu nie tylko nie trzeba się było wdzierać gwałtem lub podstępami, ale przeciwnie, młoda i ładna dziewczyna przyjmowała „chodję“ uprzejmie, nieledwie gościnnie. W ciepłej, jasnej kuchni, przy wielkim, prawie na środek wysuniętym piecu z białej kafli, można było rozgrzać zgrabiałe ręce. To nic, że dziewczyna mało kupowała! Przyjemnie patrzyło się na nią, gdy stojąc przed lustrem, zamyślona, zapatrzona we własne oczy, w milczeniu przymierzała szmatkę po szmatce do okrągłej twarzy, dumami swemi zajęta i jakby zapominając o Chińczyku, skulonym pod piecem i wciągającym w nozdrza mile łechcące zapachy kuchenne. Nieraz Wei-hsin Yang zaglądał do tego dworku nie wzywany i wiedząc, że nic nie sprzeda — ale ciągnęło go i ciepło czystej kuchni i cisza całego domu i dziewczyna, która traktowała go jak znajomego, leceważąco niby, a przecie po ludzku.

A teraz taka zdrada!

  1. „Osobniak“ willa stojąca dawniej na uboczu, osobno. Dziś oczywiście wille te są otoczone domami miejskimi, ale nazwa im została.