Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

czki“. A w ciżbie zgromadzonych na placu brodatych chłopów w granatowych „armjakach“, przepasanych czerwoną tasiemką, widziało się panie miejskie, młodzież z panienkami, siwowłosych, zakochanych w kanarkach i kosach staruszków, drepcących niedołężnie i okazałych popów w sutych, fałdzistych sukniach, z iskrzącemi krzyżami na pozłacanych łańcuchach i ze spływającemi na ramiona olbrzymiemi, gęstemi grzywami.
Przyglądali się temu widowisku „chodje“ a zaś jaki taki Moskwicz przyglądał się Chińczykom i Mandżurom, ich czystym sukniom niebieskim, dostatnim futrzanym kurtkom i wielkim czapkom. Ale nie oglądano ich zbyt ciekawie, bo mieszkańcy Moskwy od dawna przywykli do wielobarwnych narodów Wschodu i Południa, obnoszących po „Białokamiennej“ swe dziwne, fantastyczne stroje narodowe.
W to święto jednak nie było targowiska, więc „chodje“ spali dłużej, niż zwykle. Tylko Wei-hsin Yang, ubrawszy się odświętnie, wyszedł — i udał się na czaty. Znał już dobrze okolicę białego dworku, wiedział, w którą stronę zwykle wyszedłszy z domu kieruje się piękna dziewczyna i gdzie jest największa cerkiew. Był pewny, że na tę uroczystość czarnooka piękność wystroi się w suknię ze skradzionego mu różowego jedwabiu.
Oczekiwania nie zawiodły go. Siedząc na ławce w głębi bulwaru, przesłonięty pniami drzew i prawie