niewidzialny w szarudze chmurnego, posępnego dnia, po pewnym czasie ujrzał migającą w ulicy różową suknię. Nie zwłócząc wstał i przeciągnąwszy się zlekka szybkim krokiem ruszył naprzeciw złodziejki.
— Zdlastwujte! — pozdrowił ją, starając się uśmiechać jak najuprzejmiej. — Wot i karosz! Był w policja i mówił — ukradł jedwabia! Policja mówiła — pokaż złodzieja, odbierze jedwabia! Wot i „chodja“ pokazać złodzieja... Idiom w uczastok!
Piękna Duniasza zmartwiała w pierwszej chwili. Zbladła, jej ogniste, wielkie, czarne oczy zgasły i stały się aksamitne. Wargi jej drżały, na dolnej, zdaje się przygryzionej silnie, ukazała się kropelka krwi. Ale nagle roześmiała się.
— Ty chytry, „chodja“ — mówiła, śmiejąc się — chytry, ale i durny. Czy ja tylko u ciebie jednego muszę kupować? Czy oprócz ciebie innych „chodjów“ w Moskwie niema?
— Jest, jest, jest mnogo „chodja“ w Moskwie! — śmiał się też Wei-hsin Yang. — Ja znać wszystkich „chodja“. Jeśli sprzedał on powie. W naszej ulicy chodzić nie inny „chodja“ — adin tolko mój!
To mówiąc, Wei-hsin Yang stuknął się palcem w pierś.
— Idiom w policju! — dodał nieodwołalnie.
Oczy Rosjanki błysnęły.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/108
Ta strona została skorygowana.