Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

zwierzęciem, ściganem w puszczy i ścigającem nawzajem. Do niedawna jeszcze był „chodją“ spokojnym i pracującym uczciwie. Miał własne pieniądze zarobione i tamte — a dziś jest żebrakiem, gorzej, jest niewolnikiem, pozbawionym wszystkiego i zaprzedanym domowi handlowemu i tajnej organizacji bandyckiej. Jakże teraz zwróci pieniądze za ów ukradziony mu jedwab? Będzie się musiał zadłużyć u firmy i obciążyć procentami, będzie musiał oddawać wszystko, co do grosza. Gdyby przynajmniej tego nie było!
Zły, lecz uśmiechający się uprzejmie stanął i sieni białego dworku.
Piękna Duniasza przyjęła go wesoło i ze śmiechem. On, „Kitajec“, oczywiście nic się na tem nie rozumie, ale teraz Wielkanoc, więc „barinia“ ze starszą panią pojechały do krewnych do Pitra, kucharka wyjechała na wieś do rodziny, „barin“ na froncie i Duniasza została sama na gospodarstwie. Była w liljowym szlafroku swej pani, przyozdobionym pomarańczowemi i zielonemi wstążkami. Spała, rozumie się, też w łóżku pani. I ona raz może być panią. A teraz, jeśli on, Kitajec, okaże się porządnym człowiekiem i nie będzie już wspominał o tej „durackiej“ sukni z różowego jedwabiu, dostanie herbaty — ale nie tu, w kuchni, a tylko tam, gdzie państwo jedzą. Niech wie, jak ludzie żyją.
I wesoła, rozbawiona, ponętna w wyciętym głęboko szlafroku i z obnażonemi ramionami, młoda dzie-