Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

Bardziej egzotyczna a raczej bardziej rzucająca się w oczy była klientela doktora, składająca się wyłącznie z Chińczyków, głównie z „chodjów“ i „kulisów“ chińskich. Poczciwy Iwan Iwanowicz słynął z ludzkości i mnóstwo swych ubogich byłych rodaków leczył zadarmo, że zaś przytem umiał się z nimi w ich rodowitym języku w obchodzących ich delikatnych materjach porozumieć, nic dziwnego, iż opędzić się im nie mógł. Od wczesnego ranka do późnej nieraz nocy wałęsali się po domu Chińczycy, ku wielkiemu niezadowoleniu odźwiernego — głupkowatego „mużyka“ z orłowskiej gubernji — w którego oczach wszyscy Chińczycy byli do siebie podobni, jak dwie krople wody. Ponieważ jednak nigdy w kamienicy nic nie zginęło, przestał się nimi zajmować.
Za najkomiczniejszą figurę w tem towarzystwie uchodził pomocnik Iwana Iwanowicza, przez służbę w kamienicy przezywany powszechnie „profesorem“. Był to nieokreślonego wieku Chińczyk, o zwiędłej napozór i jakby bezmyślnej gapiowatej twarzy, z wielkiemi okularami na zmrużonych, krótkowidzących oczach. Nosił się po europejsku, ale bronzowy garnitur marynarkowy leżał na nim źle i śmiesznie. Chodził „profesor“ jakoś dziwnie, pochylony naprzód i kołysząc się na niezdarnych nogach, złamanych w kolanach i uginających się pod nim — niewiadomo bezsilnie czy elastycznie. Na pierwszy rzut oka „profesor“ robił wrażenie rozsypującego się, połamanego