— Choczesz — nie choczesz?
Zmęczony i spocony Wei-hsin Yang przykucnął nad swym koszykiem i spoglądając w górę ku swym dręczycielkom, pytał kategorycznie.
A dręczycielek tych stało nad nim aż pięć — i wszystkie młode, smukłe, różowe, chichocące a ubrane jaskrawo, z główkami zawiniętemi w różnobarwne szale. Szumiały i szeleściły miękko różowe, błękitne, granatowe i czerwone szlafroczki, fruwały na wietrze wymykające się z pod szalów kosmyki włosów kasztanowych, czarnych i złotych, błyszczały oczy zielone błękitne, czarne, piwne, ametystowe. Pięć młodych, rozbawionych dziewcząt skakało dokoła Chińczyka, drocząc się z nim, wyśmiewając go i drażniąc, a on, opędzić się im nie mogąc, zmęczony ich natarczywością i zły, pochylony nad swym koszykiem, mierzył je nieodgadnionemi, spokojnemi oczami, powtarzając swe sepleniące:
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/129
Ta strona została skorygowana.
XIV.