i gwarem. Mężczyźni wracali przeważnie nad wieczorem i zdarzało się nieraz, że od „chodji“ obiecywano coś kupić, pod warunkiem, iż po pieniądze zgłosi się, kiedy pan domu wróci. Jeśli mu się to opłacało — czekał, przyglądając się zabawom dzieci, albo też patrząc w gorejącą na zachodzie do późnej nocy łunę blado-złotą. Lubiał wieczorną chwilę, gdy małe dworki brzęczały i bzykały coraz ciszej, jak usypiające owady, a przez ciemne żywopłoty i szpalery sączył się delikatny, stłumiony blask osłoniętych różnobarwnemi abażurami lamp, świecących w oknach czy na werandach, w sąsiedztwie pogwizdujących zcicha, pucułowatych, rumianych samowarów.
Po długich miesiącach błądzenia kamienną pustynią wielkiego miasta, Wei-hsin Yang z rozkoszą oddychał czystem powietrzem wiejskiem. Wałęsał się po łąkach i gajach, nie bardzo nawet myśląc o zarobku. To co widział, było zupełnie niepodobne do „Wsi Kochającego i Dobrotliwego Urzędnika“, a jednak budziło w nim dawne wspomnienia i napół zatarte obrazy. Zgrzyt piasku, szelest trawy pod nogami, podmuch wiatru, zapach ziemi, szum sosen stawał się w niektórych chwilach wypadkiem wielkiej wagi i doniosłości. I jakby chcąc jak najżywiej wskrzesić w sobie to wszystko zatarte, zapomniane a przecie nie mogące umrzeć, Wei-hsin Yang często schodził z szerokich gościńców, ścieżynami polnemi wydostając się poza obręb letniska, na kwieciste, pięknie
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/134
Ta strona została skorygowana.