Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

dziły. A zato gęstym potwornym kręgiem otoczyły biednego „chodję“ paskudne i haniebne mary: Pojawiły się pozbawione twarzy, czarną pustką ziejące a o pięknie zaczesanych, bujnych warkoczach woskowe głowy z wystaw fryzjerskich, wielkie a twarde bezmleczne biusty w obszytych koronkami jaskrawych bluzkach, straszne, obrzękłe ospowate twarze żołnierzy w przechylonych na bakier płaskich czapkach, podobne do demonów kudłate głowy, wychylające się z lwich grzyw... Aż wreszcie pięciu jaskrawemi ogniami błysnęło pięć młodych czarownic, które, w kształt wężów odziane, zwisając z gałęzi drzew i migając giętkiemi, złoto-tęczowemi ciałami, głowy śmiejące się jadowicie zawiesiły tuż nad jego piersią, dysząc mu w twarz swym słodkim, duszącym oddechem, szczerząc białe zęby i pożerając go bezczelnemi, szeroko otwartemi, różnobarwnemi oczami. Daremnie opędzał się im biedny „chodja“, daremnie zamykał oczy, aby nie widzieć. Woń straszna, zgniła lecz słodka i odurzająca dławiła go, oszałamiała, białe zęby czarownic zgrzytały mu tuż nad uszami.
Wei-hsin Yang zerwał się i usiadł.
Przez gęsty krzak ujrzał znów świecący w zmroku, nienawistny, czerwony płomień.
Rozstawszy się z oficerem i wracając do domu młoda kobieta przysiadła na ławeczce przed domem.