Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

uszykowawszy się tedy na rynku, otworzyli bramy, aby bój przyjąć.
Rozpoczęła się straszna bitwa. Z obu stron skoczyły ku sobie ciemne, smukłe postacie z warkoczami, które tańczyły w powietrzu jak rozwścieczone węże. Rozległ się przejmujący zgrozą pisk żądnych krwi bojowników, ciszę nocną zmąciło wycie i szczekanie kobiet, sypiących najwymyślniejszemi obelgami. Dał się słyszeć głuchy odgłos razów i kijów, łamiących się na czaszkach. Psy wyły, skomlały, lub też warcząc głucho, rzucały się w bój z wyszczerzonymi zębami. W białych blaskach księżyca wyglądało to, jak dwie armje walczących ze sobą szatanów.
Tu znów z kilku towarzyszami odznaczył się młody, pełen zapału i kochający swą wieś Wei-hsin Yang. Gibki, odważny, wysoki a silny, rzucał się na wszystkie strony, rażąc motyką nieprzyjaciół. Z jego ręki padł wójt „Wsi Mówiącego Konia“, z jego ręki zginęło kilku najodważniejszych jej obrońców, a gdy wreszcie najeźdzcy zwyciężyli i przystąpili do gromienia sprzętów i mordowania kobiet kryjących się po chatach, Wei-hsin Yang podobny był niszczącemu płomieniowi. Albowiem świętą jest sprawa pokoju i krwi dla niej skąpić nigdy nie wolno — ani swojej krwi ani wrogów.
Nad ranem „Wieś Mówiącego Konia“ wyglądała, jak może wyglądać wieś, przez którą przejdzie horda rozbestwionych Mongołów. Część mieszkańców padła