Do późnej jesieni jeździł Wei-hsin Yang po letniskach, przez nikogo nie podejrzewany ani nie niepokojony. Policja nie wierzyła w romantyczne wymysły o bandytyzmie chińskim, stwierdziwszy niejednokrotnie, że było w nich wiele przesady. Zresztą, nie w towarzystwie biednego „chodji“ widziano w tragicznym dniu tak nikczemnie zhańbioną i zamordowaną kobietę, której zwłoki obrabowano prawdopodobnie tylko dlatego, aby w inną stronę skierować podejrzenia.
Kiedy zamożniejsi ludzie opuścili letniska, a pozostały w nich wyłącznie rodziny biedniejsze, przenoszące taniość przedmieść nad drogą wygodę w Moskwie, Wei-hsin Yang wrócił znowu do miasta.
Czas upływał mu na wałęsaniu się z towarem po wyznaczonej sobie dzielnicy i rozmyślaniu nad tem, jakby powrócić do Chin. Ostatnie morderstwo wzbogaciło go, dając mu, oprócz drobniejszych choć cennych klejnotów, dwa piękne, spore brylanty z kolczyków. Ale skarb ten w Moskwie był dla niego martwy.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/142
Ta strona została skorygowana.
XV.