Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

Sprzedać nie mógł nic, ukryć też nie, zaś nosić przy sobie było niebezpiecznie. W czasie pobytu w letniskach wyszedł był poniekąd z pod kontroli swego towarzystwa, mimo to jednak nie wiedział, w jaki sposób wyrwać się z nienawistnej Moskwy bez zwrócenia na siebie uwagi wielce podejrzliwego a tak łatwo sciągającego się w pętlę „Czerwonego Sznura“. Nauczony doświadczeniem Wei-hsin Yang był już bardzo ostrożny, lecz choć myślał dużo, nie mógł znaleźć wyjścia. Zaś radzić się drugich, znaczyło — zdradzić się, bo któż nie sprzeda bliźniego swego, jeśli może!
Prócz tego w Moskwie działo się coraz gorzej. Z dnia na dzień wzrastała drożyzna i znikały towary. Przepadał gdzieś cukier, nafta, mydło, chleb, tytoń, zapałki. Prawda, za drogie pieniądze wszystko można było wreszcie znaleźć, ale wciąż czegoś trzeba było szukać. Przed sklepami i magazynami pod nizkiem niebem szarem i posępnem stawały „ogonki“ długie złe, pryskające klątwami, pogróżkami, narzekaniem — rzekłbyś tlące się długie żywe lonty, przywiązane do olbrzymiej miny. Twarze szare, zgryźliwe powlekały się przygnębieniem, w oczach żarzyła się złość.
A pewnego chmurnego poranku zimowego stało się coś, co przechodziło wszelkie oczekiwanie. Wei-hsin Yang, który właśnie dreptał od bramy do bramy po czarnym, ubitym śniegu, drewnianym i brzęczącym głosem wykrzykując swe „szolk, szolk, szolk!“, nie rozumiał, coby to mogło znaczyć, albowiem to, co