czerwone chorągwie. Kupcy, stojąc w progach swych sklepów, radowali się i ostrożnie spuszczali rolety wystawowych okien. Pieśń huczała jak morze, wojenna, rytmiczna. Mówiono o walce, o barykadach, o zwycięstwie. Każdy chciał umrzeć, wszyscy wierzyli.
Waliły tak ulicami tłumy ludzkie, szukając wroga i ognistej zapory. Rzekłbyś — szli ludzie, a z niemi domy, wieże, cerkwie, latarnie — całe miasto. Wszystko zerwało się z posad i podstaw.
Wroga nie było.
Więc w powietrzu, nad głowami tłumów, przewonnym kwiatem rozkwitła radość zwycięstwa dobrej woli, uczciwego postanowienia i prawdy, nad ciemnością i grzechem ucisku.
Poddawało się wszystko: Ulica i place, stare dwory i wieże carskiego zamczyska, koszary i cerkwie — wszystko opowiedziało się za prawdą.
Z serc ludzkich tryskały stubarwnemi blaskami płonące, szumne fontanny wdzięcznej radości.
Bo oto uwierzono w człowieka i on zwyciężył.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/147
Ta strona została skorygowana.