Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

kach. Ośmielili się też bandyci. Napadali na „chodjów“ odbierali im towar, a wesoła milicja ochotnicza i nie umiała sobie dać rady z bandytami i lekceważyła „chodjów“.
— U nas teraz rewolucja — mówiono w komisarjatach — a wy durackiemi szmatami głowy nam zawracacie. Co wam ukradziono? Dziesięć arszynów jedwabiu? Jerunda! Nawet na porządną flagę czerwoną za mało.
A takie mieli przy tem miny, jakgdyby każdy z nich nową konstytucję obmyślał i jakby za złe brał Chińczykom, że zamiast pomagać, od tych trosk państwowych ich odrywają.
Z wiosną to się trochę poprawiło. Przedewszystkiem rozluźniły się więzy — nie było się już kogo bać, wszędzie można było chodzić, do wszystkich domów zaglądać. Odźwierni nie dbali, gdzie kto idzie i poco, strajkowali przez całe tygodnie, milicjant tyle tylko, że chodził po ulicy, naród stał się śmielszy, rozkazujący, natarczywy, przekupni uliczni całemi gromadami obsiadali place, gmachy rządowe, ulice. „Chodje“, sztukmistrze chińscy i akrobaci, kobiety i dzieci, sprzedające sztuczne kwiaty, a nawet żebrzący i kradnący „kulisi“ w swych zatłuszczonych ubraniach niebieskich snuli się całemi gromadami. Tatarzy bez ceremonji handlowali ze złodziejami, a wreszcie na Moskwę spadła chmara małych, milczących a uważnych Japończyków, którzy z kufer-