Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

mityngowi, gromadami włóczyli się po placach i na skrzyżowaniu ulic, sprzedając otwarcie nie tylko papierosy, ale rzeczy zrabowane i skradzione, setkami tłumili się w podwójnych „ogonkach“ przed wszystkimi sklepami, gdzie cokolwiek sprzedawano. Czekali tak nieraz od popołudnia do następnego poranka, odwiedzani w nocy przez dziewczęta uliczne, którym na bruku rozścielali „szynele“ i obstąpiwszy je zwartem kołem, robili im w ten sposób buduary. W ogrodach, na skwerach i na bulwarach przez całe noce widać było, niby ogniki nocne, chwiejne płomyki świec, przy blasku których niezliczone „kluby karciane“ na wolnem powietrzu uprawiały hazard, nie licząc się z pieniądzmi.
Lud zaczynał się bawić.
W lecie miasto zdziczało. Bulwarów nie zamiatano i nie polewano wodą, po trawnikach wiatr nosił śmieci i brudne papiery, niechlustwo, czające się dotychczas po kątach, wychodziło na światło dzienne. Bogato odzianych ludzi coraz mniej można było spotkać a zato mnożyły się tłumy gawiedzi miejskiej, zaśmiecającej wszystko i zapluwającej miasto łupinami „siemiaczek“. Od południa do północy gromadki ludzi radziły nad czemś i kłóciły się, zbierając się niespodzianie na rogach ulic, na placach i pod pomnikami, by taksamo niespodziewanie nagle się rozprószyć. Podobnie na kąsek łakomy zlatują się naraz