Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

Damy zaczęły piszczeć; jedna z nich rozpłakała się.
— A wy się nie bójcie! — uspokajał je żołnierz, zaciągnąwszy się papierosem i dmuchając im wonnym dymem „białej, oczyszczonej machorki“, prosto w naróżowane twarze. To nasi strzelają!
— Jacy nasi? — jęknęła któraś z dam.
— Bolszewiki, izwiestno! W junkrów palą.
Wei-hsin Yang wśliznął się do wielkiej, przepysznie urządzonej i teraz mrocznej sali restauracyjnej. Kilku odważniejszych gości siedziało rozprószonych przy poszczególnych stolikach, pijąc herbatę. Tuż przy drzwiach ulokował się sztab rewolucyjny. Jeden z przywódców, pochylony nad mapą, mówił:
— Kreml już nasz. Czerwone wojska zajęły wszystkie gmachy i zabarykadowały się. Na placu Skobielewskim stoją nasze działa, wzięte na Chołynce. Poczta i telegraf w naszych rękach, cała Miaśnicka i Łubianka. Przeciw sobie mamy junkrów, oficerów, kozaków, bataljony szturmowe i te dziewki Boczkarewy... hołotę reakcyjną Kiereńskiego i Korniłowa... Ty czewo! — huknął na Chińczyka.
Wei-hsin Yang cofnął się i znowu zaczął się wałęsać po korytarzach. Wszędzie opatrywano broń, rozdawano amunicję, oglądano stanowiska i przygotowywano się do walki.