(„Lutnia“ była w Moskwie klubem arystokratycznym; w latach 1915-16, prezesem tego klubu był Michał ks. Radziwiłł.)
Ktoś wpadł do sali:
— Na pozycję! Wszyscy!
Wei-hsin Yang pobiegł za innymi.
W westybulu podniósł leżący na ziemi karabin i torbę pełną naboi. „Krasnogwardiejcy“ biegli na górę — pędził za nimi. Gromadą całą wpadli znów do pięknego błękitnego saloniku o kilku oknach i z balkonem. Okna były wybite, zastawione płytami żelaznemi z łóżek, zatkane szmatami i dywanami. Ktoś widać „fortyfikował“ się tu. Za przykładem innych Wei-hsin Yang umieścił się w jednem z okien i wyjrzał ostrożnie przez strzelnicę.
Nic nie było widać, prócz domów stojących po drugiej stronie placu i rozdzielającej je ulicy. Za to mury grały muzyką bojową. Ryczały granaty, chichotały szrapnele, szczekały karabiny maszynowe, trzaskały strzały pojedynczych strzelców.
— Tam kto to strelajet, każetsa! — mruknął jeden z „krasnogwardiejców“.
— Gdzie, gdzie?
— A ot tam, gdzie to okno!
— Tak ty im pluń w okienko;
— No, a jeśli nie strzelają...
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/159
Ta strona została skorygowana.