Ty mnie, ja ciebie! — pomyślał Wei-hsin Yang, niemile wprawdzie dotknięty, ale zawsze filozoficznie nastrojony.
Wyszedłszy ze szpitala udał się do swego zajazdu przy ulicy Trubnej. Gościnnie lecz z wielkiem zdumieniem wymizerowanego „chodję“ przyjął stary Lu-Wang, pewny, że Wei-hsin Yang spłoszony krwawemi zaburzeniami dawno już wyjechał. W tem przekonaniu — pokazało się — sprzedał też był tłumoczek, jakiego Wei-hsin Yang „nie zdążył“ zabrać ze sobą w drogę. Wszyscy solidniejsi „chodje“ dawno już wyjechali na wschód. Tu niema co robić, o handlu ani mowy, pieniądz niema zupełnie żadnej wartości, ludzie cierpią głód. Dla Wei-hsin Yanga miejsce w zajeździe się znajdzie, ale to już nie to, co było... I tu też znać dłoń nowych czasów. „Kulisi“ zajęli zajazd i rządzą się w nim ranni, nikogo o nic nie pytając. Też „sowiet“ i „rekwizycja“, też „bolszewicy“... Jak oni — pozdychają z głodu, bo robić nikomu się nie chce. A „Czerwony Sznur“? Bardzo utrudniona praca. Konkurencja zbyt wielka. Dziś wszyscy rabują i kradną. Zresztą, cóż można wiedzieć. Iwan Iwanowicz Czang jest „profesorem“ w Petersburgu. Bardzo ważne sprawy, bardzo ważne...
Nowiny nie były dobre, ale Wei-hsin Yang nie zmartwił się niemi. Podziękował Mandżurowi za gościnność i poszedł, jak stał, w przestrzelonej kurtce i głową przewiązaną szmatą — bo nawet czapkę litościwi samarytanie
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/166
Ta strona została skorygowana.