dźwiernych i lada Duniaszę, dziś miał uczyć nowych porządków gospodarzy tego starego, wielkiego miasta. Gdy on, nikomu nieznany „Kitajec“ z dalekiej „Wsi Kochającego i Dobrotliwego Urzędnika“ na muszce swego karabinu trzymał Moskwicza, towarzysze szukali w jego kieszeniach ukrytej broni, bo Moskwicz, jak zwierzę, miał być zdany na ich łaskę lub niełaskę. Poniewierany i okradany dawniej, dziś dostatnio ubrany, miał pewny chleb, strawę gorącą i dach nad głową, podczas gdy byli oficerowie, wybladli i wynędzniali, pozbawieni swych odznak, na rogach ulic sprzedawali papierosy, guziki i pastę na obuwie, patrząc, jak ich siostry, żony i matki wtykały przechodniom w ręce gazety, aby tylko zdobyć garść ziemniaków na zupę. Czemże są dawniej tak pyszni właściciele wspaniałych pałaców i domów? Sługami biedoty panującej, sługami carów poniżenia, którym nowa władza oddała na mieszkanie świetne salony z całym ich przepychem, pozwalając, by dzieci nędzy gęstą śliną kokluszu plamiły bezcenne kobierce. A gdy stróż domu na głowę każdego członka rodziny otrzymuje jedną rację chleba, jedną rację nowe władze przyznały na całą rodzinę burżuja, bez względu na jej liczebność, aby wytracić głodem opornych i ich dzieci.
Puste, ciemne i straszne były w owych czasach ulice Moskwy. Wiatr wył w szerokich bulwarach, huczał w starych, ciasnych ulicach i gwizdał dziko
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/169
Ta strona została skorygowana.