Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

Wyćwiczeni w bataljonie międzynarodowym tworzyli coś w rodzaju małej kadry nowej formacji.
Ochotnicy zgłaszali się tłumami. Szli „chodje“ a przedewszystkiem „Kulisi“, naprzód szumowiny emigracyjne, dzicz bandycka, a po nich i poważniejsi, solidni robotnicy. Nie było co jeść, nie było pracy, chleba, tytoniu — a oprócz tego ciągnęła „nowa nauka“, demonstrowana „ad oculos“. Parjasi widzieli parjasów u rządu i przekonywali się, że i tak może być. Działo się w Rosji bardzo źle, co do tego nie łudzili się, ale gdzież się dzieje dobrze? Dlaczego oni opuścili swą ojczyznę? Z pewnością dlatego, że nie była dla nich rajem. Więc czemuż nie spróbować „nowej nauki“? Może ona da szczęście...
Jako tako odziany, dobrze uzbrojony i zorganizowany bataljon przeniesiono na Kreml, gdzie ulokowały się najwyższe władze sowieckie. Tam w starych koszarach gwardyjskiego pułku umieścili się teraz Chińczycy. Dotychczas straż na Kremlu pełnili Łotysze; zastąpić mieli ich „żółci“.
Po długich dniach tułaczki i nędzy był to miły wypoczynek. Rano i popołudniu na starym placu parad, gdzie tyle świetnych pułków prezentowało się carom, ćwiczyli się żółci żołnierze. Plutony ich w pauzach kucały i wziąwszy karabin między nogi i oparłszy go o ramię, paliły papierosy i gawędziły z cicha. Dźwięczne, prastare słowa chińskie odbijały się od renesansowego kasetowego sklepienia, pod którem