Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

Obszedł front, przez wielkie okulary spokojnie patrząc w oczy żołnierzom. A zaś oni w miarę, jak ich te oczy straszliwie dotknęły, gaśli i czarno im się w duszach robiło, bo naraz zrozumieli, że już są w rękach tego strasznego człowieka i że on przed niczem się nie cofa.
Parada trwała krótko. Po defiladzie pułkownik zawezwał do siebie oficerów i coś im pocichu wykładał.
Lufcik w jednem oknie zamkowem uchylił się i wysunęła się z niego czyjaś głowa: żydowska, zuchwała, złym, szatańskim uśmiechem wykrzywiona. Nad zagiętym drapieżnie nosem świeciły szkła — ogniste, wściekłością rozżarzone ślepia. Ślepia błysnęły raz i drugi, głowa wysunęła się jeszcze dalej, bryznęła jadowitym śmiechem i cofnęła się powoli.
Bataljon chiński objął straż na Kremlu.
Wei-hsin Yang stawał to przy jednej bramie na straży to przy drugiej, wpuszczając i wypuszczając liczne samochody. Czasami chodził też z bronią w ręku po tem wewnętrznem podwórzu, gdzie swego czasu zbił go posterunek carski. W nocy nieraz z kolbą karabinu między nogami kucał przy murze niedaleko wielkiego pomnika na placu parad i w zamyśleniu patrzył na Moskwę-rzekę i światełka Zamoskworiecza, coraz rzadsze, coraz niklejsze. Wiedział, że tam na dole, ludzie męczą się i giną z głodu, że w niezliczonych domach wielkiego miasta panuje przerażenie