Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

i nędza, że pod stopami swemi ma olbrzymiego trupa, wijącego się w mękach konania i oddającego ostatnią krew.
Gasły światła.
A wtem na bulwarze minęła szybko lecąca naprzód para oczu — za nią druga, trzecia. Oczy zgasły — to samochody skręciły w bok. Wei-hsin Yang wie, że one pełne są żołnierzy, komisarzy z rewolwerami u pasa, jakichś urzędników — i że to nie są samochody, lecz złe potwory, żerujące i ryjące po zaułkach miasta, jak żelazne dziki. Wiozą one ludzi do piwnic lepkich od krwi, o stropach zbryzganych mózgiem a których ściany przesiąkły jękami mordowanych.
Tak widać trzeba.
Wei-hsin Yang zapalał papierosa i siedząc w kuczki z przymkniętemi oczami wysokim, cienkim falsetem śpiewał sobie stare a proste piosenki swej ojczyzny — o wsi i pracy w polu, o szczęściu uczciwego znoju i o miłości domu rodzinnego.