Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

to z tamtej chaty glinianej wypadał na ulicę parobek ścigany przez ojca, który niemiłosiernie okładał go kijem. Niektórzy chłopcy padali twarzą na ziemię, i trwali tak, w milczeniu znosząc bicie. Inni przerażeni i zdziwieni zarazem zmykali, nierzadko obficie brocząc krwią i w podartej odzieży. Jeden, straciwszy snać panowanie nad sobą, ośmielił się rękę na swego ojca podnieść — ale tego natychmiast ubito.
Niemniej czarna niewdzięczność spotkała mężnego Wei-hsin Yanga. Ojciec przystąpiwszy do niego, rzekł:
— Jesteś mordercą, zabiłeś szanownego wójta „Wsi Mówiącego Konia“, oraz kilku z najprzedniejszych, najcnotliwszych jej obywateli. Zmówiłeś się widać ze wszystkimi niegodziwymi łotrami, którzy napadli na naszych sąsiadów. Być może nawet, że byłeś ich przywódcą. Ani ja, ani bracia twoi nie mogą odpowiadać za twe niegodziwe postępki. Opuść mi natychmiast ten dom, i idź dokąd cię oczy poniosą, jeśli nie chcesz, abym cię ukarał tak, jak na to zasługujesz. Kary śmierci na ciebie mało.
Przyzwyczajony do bezwzględnego posłuchu Wei-hsin Yang natychmiast wstał, nie myśląc nawet o oporze.
— Dokąd mam iść? — spytał jednakże zdziwiony, bo poza swoją wsią i kilku sąsiednimi, świata nie znał.
— Dokąd cię uciekające nogi poniosą! — odpowiedział mu ojciec gniewnie.