Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

ste były i pełne godności, pamiętając, że jestto święto ich zwycięstwa i władzy.
Szły przez miasto oddziały czerwonej armji rewolucyjnej.
Naprzód oczywiście cztery samochody opancerzone, postrach ulicy, ulubiona broń bolszewików, przyzwyczajonych do proletarjackiej wojny miejskiej. Za samochodami czarna kolumna marynarzy, ewakuowanych do Moskwy z Petersburga — chłopcy młodzi, wymuskani, w czarnych, głęboko wyciętych bluzach, wysznurowani i uśmiechnięci, uwodziciele słodcy cór proletarjatu, rafinowani rozpustnicy i mordercy, biegli w torturach wszystkich ras i klimatów, rabusie, kradnący nawet złote krzyże oficerskie. Z trwogą patrzyły na nich tłumy, bo sława ich krwawego okrucieństwa mroziła serca nawet najzacieklejszych rewolucjonistów. A potem szły oddziały garnizonu moskiewskiego, dość prosto ubrane i nieporządne, jak gdyby z trudem naginające się znowu do dyscypliny wojskowej. Za Rosjanami w porządku defilowali Łotysze w obszytych czerwonym paspolem czapkach francuskiego kroju, z pod których drwiąco lub pogardliwie patrzyły na tłum twarze zielonkawo-żółte o czerwonych uszach i fanatycznych, tępych oczach — rozpaczliwi rycerze wolności, zdradzani przez własnych sojuszników, najemnicy oprawców narodu. A po Łotyszach defilował niemiecko-madjarsko-czeski bataljon