międzynarodowy, którego komendant przez zapomnienie prawdopodobnie komenderował raz ku przerażeniu Moskwiczów „Bataillon — Halt!“, niewiele sobie zresztą z tego robiąc. Tuż dreptali nierówno Chińczycy, uśmiechając się do wylękłych tłumów i śpiewając piskliwemi głosami. Za Chińczykami szedł „Pierwszy Międzynarodowy Pułk Warszawski“, wspaniale okryty, obszyty amarantami i niosący dumnie wielki czerwony sztandar z rosyjskim napisem. Hurkotały liczne karabiny maszynowe pułku, który konwojowało kilkudziesięciu „czerwonych“ ułanów wszystko chłopcy na schwał, żołnierze z krwi i kości, gibcy, śmiali, weseli a krewcy. Ciągnąc przez miasto z góry spoglądali na „Moskali“, nie zwracając uwagi na to, że burżuje zgrzytają na ich widok zębami a i robotnicy niechętnie i podejrzliwie patrzą na „panów“. Pochód zamykało osiem samochodów pancernych.
Wieczorem tegoż dnia, poświęconego uczczeniu braterstwa ludów, pracy i wolności, pół kompanji Chińczyków pierwszy raz miało wyruszyć na tak zwaną „ekspedycję zbożową“. Była to wyprawa na wieś, gdzie przy pomocy wszelkich możliwych i niemożliwych środków należało z chłopów wydobyć zeznania, gdzie skrywają zboże. Odbywało się to przeważnie przy akompanjamencie karabinów maszynowych lub zapomocą tortur.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/183
Ta strona została skorygowana.