Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

Cóż będę jadł? Nikt nie je za darmo. Nie mam ani grosza.
— Byłżebym tak głupi, abym sypał pieniądze do trumny? — krzyknął ojciec. Chciałbyś krzywdzić moje dzieci, włóczęgo bez ojca i matki?
I nie wdając się w dłuższe pertraktacje, kijem wypędził syna na ulicę a potem pognał go przed sobą jak psa, rzucając za nim kamieniami.
Wśród złorzeczeń, razów i świstu przelatujących koło głowy kamieni, Wei-hsin Yang uciekał ze wsi. Niejeden kamień go trafił a droga przez wieś była długa. W jednem miejscu Wei-hsin Yang ujrzał już jakiś nieruchomy kłębek szaro-niebieski, leżący w kałuży krwi. Zrozumiał, że biegnąc przez wieś, może paść po drodze. Więc naraz rzucił się w ciasną uliczkę między chaty, dopadł niskiego, rozsypującego się, glinianego wału, opasującego wieś, przeskoczył go i pędem pognał naprzełaj przez mokre i szarugą deszczową zawleczone pola. Biegł tak nie oglądając się, a wciąż słyszał za sobą klątwy, okrzyki, szczekanie psów, i kroki już już doganiającej go pogoni. Jak jeleń przesadzał rowy, przeskakiwał niskie płoty, brnął przez kanały, nie ustając w biegu, choć dech świstał mu w piersi a pot zalewał oczy. Gwar wzburzonej wsi oddalał się coraz bardziej ale kroki kogoś ścigającego rozlegały się wciąż wyraźniej i bliżej.
Ktoś pędził za chłopcem.