czywszy im na rozum, że im ich będzie więcej, tem łatwiej i prędzej zwyciężą, w przeciwnym razie, jeśli dojdzie do oblężenia miasta, wszyscy z żonami i dziećmi pozdychają z głodu. Chciwi walki ochotnicy zaczęli się zlatywać ze wszystkich stron i wkrótce wyznaczono Chińczykom za kwaterę część koszar, przesiąkłą wonią ulubionego im czosnku.
Zaś „białogwardiejcy czecho-słowiaccy“ gdzieś utknęli. Opowiadano sobie, że wojska te zbuntowały się z obawy, że będą wysłane na niemiecki front, że obałamucili je carscy oficerowie, że zresztą już weszły w rokowania z rządem sowieckim i składają broń. Wszystko to wiarą i otuchą napełniało żołnierzy „młodej czerwonej armji“, którzy też, naigrawając się z wygłodzonych kapitalistów, ładowali w siebie ogromne bochny pięknego, żytniego chleba z konserwami, bogato używając na cukrze i machorce.
Zdawało się, że wszystko idzie jak najlepiej. Miejscowa „czrezwyczajka“ funkcjonowała niezmordowanie, burżuje ledwo powłóczyli nogami z głodu, czerwona armja mnożyła się, zaczęło już coś przebąkiwać o socjalizacji kobiet, z dnia na dzień spodziewano się posiłków z Ufy, gdy naraz przyszła wieść, że „białogwardiejcy“ zajęli drugą kolejową linję syberyjską, idącą na Tiumień i odcinają zwolna Ufę, a bandy monarchistów, ciągnące od Penzy, wciąż jeszcze się nie rozeszły.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/193
Ta strona została skorygowana.