pół godziną jeszcze bolszewicki, rozszarpywał na sztuki komisarzy sowieckich. Wołga uśmiechała się po szelmowsku błękitno. Nad miastem chwiał się wysoki, czarny słup dymu.
— Co to się pali? — spytał kogoś Wei-hsin Yang.
— To czech-sławiacka artylerja zapaliła elewator ze zbożem. Pełny zboża! A my z głodu umierali.
W praczkarni zjadł Wei-hsin Yang śniadacie i położył się spać. Spał długo. Kiedy się zbudził, praczkarnia, zwykle pełna ludzi, była prawie pusta. Szwendało się po niej dwuch starych kulisów.
Nowiny były złe. W turmie miejskiej siedziało stu trzydziestu sześciu Chińczyków, wziętych do niewoli z bronią w ręku. Kilkudziesięciu zaledwie zdołało ujść cało, chwyciwszy się tego samego podstępu, co Wei-hsin Yang. Przeszło dwustu przepadło. Jeńcy cierpią wielki głód. Dostają zaledwie pół funta chleba na dzień.
Wei-hsin Yang zamyślił się.
Jasnem było, że Czech-sławiacy pójdą na wschód, że się połączą z wojskami zachodnio-syberyjskiemi. Można będzie teraz dostać się do Omska, potem do Irkucka i dalej. Pieniędzy miał Wei-hsin Yang jeszcze bardzo dużo. Mógł jechać.
Ale jeśli Iwan Iwanowicz pomyśli, że on tu nic nie zrobił? A on się przecie bił. To trudno,
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/196
Ta strona została skorygowana.