bitwy wygrać nie mógł, nie jest jenerałem, ale swoje zrobił. O tem powinni wiedzieć!
W kilka dni później Wei-hsin Yang, wspomagany przez ukrytych w Samarze bolszewików, wyruszył z kilku rybakami łódką do Kazania, skąd pociągiem dostał się bez żadnych trudności do Moskwy.
W komendzie zastał Iwana Iwanowicza.
— A, wiedziałem, że wrócisz! — przywitał go z uśmiechem zawsze wesoły doktor. — Więc przepuściliście tych przeklętych Czech-sławiaków.
— Było nas czterystu, zginęło dwustu — odpowiedział skromnie Wei-hsin Yang. — Nie myśmy uciekli.
Złożywszy doktorowi szczegółowy raport, wyjął portfel.
— Sto pięćdziesiąt tysięcy rubli dałem starszemu gminy na jeńców. Jest ich stu trzydziestu sześciu a cierpią głód.
Iwan Iwanowicz podsunął mu portfel.
— Możesz sobie to zostawić.
Ale Wei-hsin Yang cofnął się.
— Nie trzeba.
— Dlaczego? — zdziwił się doktor.
— Czwarty już raz nadarzała mi się sposobność powrotu do ojczyzny, a przecie — jestem znów w Moskwie. Myślę, że już stąd nie wyjadę. Nie potrzeba mi pieniędzy.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/197
Ta strona została skorygowana.