Wei-hsin Yang lubiał takie wyprawy.
Wyjeżdżało się zwykle na noc, często naprzód koleją, gdzie już stały przygotowane platformy samochodowe. Wyprawą kierował komisarz, posiadający szczegółowe dane, pochodzące przeważnie od jakiegoś zawistnego nędzarza, który sprzedał swą wieś. Żołnierze chętnie sadowili się na platformach i nie wyrzekali na całonocną trzęsionkę, bo choć zdarzało się nieraz, że chłopi z bronią w ręku rzucali się na rabusiów, przecie „organy bolszewickie“ zostawały zwykle bez większego trudu panami położenia. Wieś, jeśli nawet była dobrze zaopatrzona w broń a czasem nawet i w lekkie działa, nie spodziewała się napadu i nie wiedziała nic o rabusiach, pędzących co siły w motorach a biegłych w takich najazdach. „Bunt“ wiejskich „kułaków“ był nawet poniekąd pożądany, bo znacznie ułatwiał sytuację. Wieś po ostrzeliwaniu z karabinów maszynowych i krótkim boju zdobywano, rabowano doszczętnie, mieszkańców częściowo wyrzynano, nad kobietami znęcano się a następnie, wymusiwszy za pomocą nieopisanych tortur zeznania, gdzie zakopane jest zboże, wywożono wszystko. Przy tej sposobności można było zarżnąć wołu, upić się „samogonką“, wycisnąć z chłopa carskie ruble a nieraz srebro i złoto, zdobyć gdzieś jedną drugą sztuczkę płótna, buty, kożuch, jednem słowem — pohulać co się zowie.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/200
Ta strona została skorygowana.