Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

jego tarzała się wieśniaczka a wójt, bijąc ziemne pokłony, na Chrystusa błagał o litość dla dziecka.
— Całą zimę chorowała — mówił, jąkając się, pobladłemi i drżącemi wargami. — Nie wytrzyma bicia, zemrze!
— Nie dasz zboża — to niech zemrze!
— Cóż dziecko winne?
— A co winni cierpiący głód żołnierze, obrońcy swobody waszej, mierzawcy?
— Da kakaja u nas, gałubczik, swaboda! Sam wot widiet’ izwolisz!
— Będzie chleb czy nie?
Chłop milczał.
Komisarz rzucił okiem na leżące przed nim wątłe, żółte ciałko. Coś jakby mgiełka przysłoniła mu oczy, wydęte wargi poczerwieniały i rozchyliły się a mięsisty, różowy język zwilżył je szybko. Pochyliwszy się ku swej ofierze, komisarz rzekł spokojnym, prawie pieszczotliwym głosem:
— Nu, gałubczik, gotuj się, zaczynam bić.
Dziewczynka pisnęła żałośnie a komisarz podniósł swój harap w górę i z całej siły ciął nim dziewczynę przez plecy. Natychmiast trysnęła krew.
Ale tu stała się rzecz niespodziewana.
Nagle Wei-sin Yang znalazł się przed komisarzem zasłonił sobą dziewczynkę.
Komisarz cofnął się o krok.