Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

— Won paszoł, ty świnio chińska! Do mnie, żołnierze.
I sięgnął po rewolwer.
Lecz żołnierze nie ruszyli się, zaś zanim ręka komisarza mogła dotknąć rękojeści rewolweru, Chińczyk bagnet przystawił mu do szyji. Równocześnie współrodacy Wei-hsin Yanga hurmą wdarli się do środka.
Komisarz zbladł.
— Co to jest? Bunt?
— Nie... nie bunt... a tylko... dzieci bić nie trzeba. Poco dzieci bić? One nie wiedzą — starzy wiedzieć, gdzie zboże, jego bić.
Komisarz roześmiał się (trochę forsownie, ale przecie!)
— Ach, ty, durak, jego bij choćby dyszlem — nie powie, a dzieci bić zaczniesz, wszystko wyśpiewa!
Chińczyk pokiwał głową.
— On powiedzieć!...
— Nie wyśpiewa!
— Śpiewać jak słowik. Ja pokazać.
Kiwnął na swoich judzi. Wnet jeden skoczył ku pobliskiemu krzakowi i wyciął kilka patyków, które zaostrzył. Drugi wyjął z kieszeni cienki, mocny sznurek.
Wei-hsin Yang zwrócił się ku staroście.
— Powiedzieć, gdzie zboże.
— Niema zboża.