Długo i na różnych frontach wojował mężny Wei-hsin Yang. Bijał się nieraz nad Wołgą i nad Ufą, dziesiątkował z kartaczownicy tchórzliwe pułki sowieckie pod Jekaterynburgiem, oglądał zorzę północną pod Archangielskiem i deptał po gorących piaskach Turkiestanu, bił się z Finami i „białogwardiejcami“ Judenicza, aż wreszcie pchnięto go na front ukraiński.
Co to był za front — Bóg raczył wiedzieć. Tu i tam jakieś obdarte kupy, parę działek, szwadrony, składające się z trzydziestu ludzi. Wojska ociekały krwią, wymierały od tyfusu. Nikomu się już nie chciało bić, bo i nie było o co się bić, a przecie nie dawano sobie spokoju. Miasta wynędzniałe i zmordowane przechodziły z rąk do rąk. Rabowali i gromili jedni i drudzy, zdawało się, że trupy wiecznie muszą leżeć na ulicach, nigdy nie sprzątane. Był Wei-hsin Yang jakiś czas w wielkiem mieście, Kijowie, potem pchnięto jego oddział dalej na zachód, gdzie trzeba było zdobyć jeszcze jakieś nikomu niepotrzebne miasto.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/209
Ta strona została skorygowana.
XXII.