Więc założył ręce na plecach i ukląkł w swym dołku, tyłem odwrócony do kozaków. Przez chwilę poprawiał się, posuwał się na prawo, to na lewo,
trochę naprzód, to znów trochę w tył, jak gdyby chciał znaleźć takie miejsce, aby jak najlepiej mógł upaść na twarz. A potem, klęcząc ze złożonemi na plecach rękami w swym grobie, zwrócił się ku kozakom i z uśmiechem na twarzy dał im znak głową.
Padły dwa strzały i Wei-hsin Yang skurczony osunął się na dno swego grobu.
Straszliwie ryczał żyd i nie chciał nad swym grobem uklęknąć, więc mu przyłożono lufę karabinu do ust i tak rozniesiono kulą głowę.
Rosjanin umarł, płacząc rzewnie i cicho.
Następnie kozacy przysypali zwłoki rozstrzelanych, żeby zaś Chińczyk miał, co mu się należy, zasypali go z jedną nogą pionowo wysterczającą z grobu. Tak w ich wyobrażeniu miał wyglądać „chiński grób".
Ledwie odeszli, już na sinej, kurczowo wykrzywionej stopie zaczęły siadać wrony. Ich mocne, czarne dzióby obmotały się wkrótce szkarłatnemi nićmi.
Zwolna osiadało na horyzoncie słońce, a podobna smokowi krwawa chmura, nabrzmiewając ognistym szkarłatem, ciągnęła powoli na zachód.