Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/25

Ta strona została skorygowana.




III.

Wyspawszy się pod ochroną starych, obrosłych mchem świerków na miękiej darni, którą obłożone były mogiły, chłopcy zrobili o zmroku wycieczkę w pola, gdzie udało im się zdobyć sporo rzepy i trochę owoców. Część zjedli, a część schowali na drogę, poczem z zapadnięciem wieczoru skierowali się ku gościńcowi i ruszyli na północ.
Podróż nie była łatwa. Po dniu deszczowym gościniec wyjeżdżony a nienaprawiany od setek lat, zmienił się w błotniste koryto, przerywane długiemi kałużami stojącej wody. Gdzie grunt leżał niżej, tam gościniec ociekał wodą, szumiące strumienie rzucając na pola. W niektórych miejscach trzeba było brodzić po pas, gdzieindziej znów stopy grzęzły w świeżo naniesionym mule, a czasem zapadały się nagle i wędrowcy tarzali się w wodzie lub w błocie.
Niemniej szli powoli, lecz uparcie naprzód. Czasem wędrowali jak wąwozem wśród wałów ziemnych którymi wieśniacy odcinali grunta swe od ciasnego