gościńca, chcąc w ten sposób wozom przeszkodzić w zajeżdżaniu swych pól. To znowu widzieli z gościńca nieregularne, ciemne zarysy wałów, wśród których niewygodnie zduszone tłumiły się kamienne domy lub gliniane chaty wiejskie. Przemoczeni, zmęczeni zasłuchani w szumiący nieustannie deszcz, z tęsknotą myśleli o ciepłych kangach (kang — coś w rodzaju przypiecka opalanego z wewnątrz) i z przerażeniem zrozumieli naraz, iż w całym tym szerokim i dalekim świecie niema chaty, w którejby na „kangu“ należało się im suche i ciepłe miejsce. Zrozpaczeni, podnieceni przejściami ostatniej doby, nie wiedząc nawet co robią i czy dobrze robią, szli wciąż naprzód, czując, jak coraz bardziej cięży im przemokłe odzienie. W ten sposób odsadzali się dalej i dalej od wsi rodzinnej, nocą, nie widziani przez nikogo, nawet przez psy, które, nie chcąc opuszczać dla nich suchych kątów, obszczekiwały ich tylko zdaleka.
O północy zaczął padać deszcz tak ulewny, że dalej nie można było iść. Odszukawszy w ciemnościach jakiś daszek i względnie suche miejsce pod nim, chłopcy usiedli, zjedli resztki rzepy i owoców i drżąc w przemokłem odzieniu, usnęli. Na szczęście nad ranem zbudził ich dotkliwy chłód. Chcąc mu się obronić, puścili się w dalszą drogę i nie zatrzymując się, szli do południa. Wówczas zatrzymali się w przydrożnej, niepozornej wiosczynie i za kilka keszów, które Yi-hang Mao chował w zanadrzu, udało im się
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/26
Ta strona została skorygowana.