nieznanych krewnych. Według zwyczaju, kto tylko żył w okolicy, zjeżdżał do wsi, napraszając się w gości. Zwyczaj nie pozwalał odmawiać, więc wnet obcy zapełnili wszystkie kąty, objadając gospodarzy z właściwą Chińczykom żarłocznością, a także okradając ich bezwstydnie. Dla Wei-hsin Yanga i Yi-hang Mao były to piękne dni wielkiej i tłustej sytości, dni, które im na długo utkwiły w pamięci.
Zdarły się ich ciżmy i onuce, ale przywykli już nóg nie oszczędzać. Tani chleb gościńca przypadł im do smaku, więc wolni i wciąż dążący do dalekich, a nieznanych celów, nieledwie z pogardą patrzyli na ludzi pracujących w polu. Po prawej i lewej stronie drogi w prosie, w zbożu czy wśród zagonów jarzyn, szaro-błękitne chmury chwiały się, kiwały i wymachiwały ramionami, jak krzaki, poruszane wiatrem. Zaiste, możnaby pomyśleć, że pracownicy ci wrośli w ziemię.
Tak zwolna zmienił się Wei-hsin Yang w zawodowego włóczęgę. Ogorzały i przywykły do niewygód, zmężniał i stał się śmiałym, a nawet zuchwałym. Nauczył się, wraz z podobnymi sobie przypadkowo spotkanymi młodzieńcami, zapraszać się na wesela i uroczystości rodzinne, gdzie nikt niczego nie śmiał im odmówić. Raz, dowiedziawszy się, iż w pewnej wsi umarł jakiś Wang, w jedynastu udali się do jego spadkobierców i podawszy się wszyscy za Wangów, niby krewnych zmarłego, nie tylko kazali się zaprosić
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/29
Ta strona została skorygowana.