murem spracowanego robotnika, koło którego stał zharowany, drzemiący muł. Czuło się, że te wszystkie sadyby przypięte są tylko do pól, uprawionych starannie, omaszczonych rozrzuconym w szachownicę nawozem, przetrząsanych pracowitemi dłońmi ludzkiemi i lśniących srebrnemi niteczkami sieci cicho szemrzących kanałów.
Yi-hang Mao zwijał się między ludźmi tak, jakby wśród nich czegoś szukał. Jego zawsze pełne i okrągłe policzki, ogorzałe teraz i kwitnące ciemnym rumieńcem, świeciły uprzejmym uśmiechem, z za pięknie wyciętych, koralowych ust połyskiwały równe, białe zęby, oczy agatowe rozpływały się w uprzejmości. Nikt chętniej od niego nie pomógł i nie usłużył, nikt łatwiej nie zdobywał sobie życzliwości ludzkiej. Ale Yi-hang Mao, jeśli — jak przystało na nieokrzesanego wieśniaka — korzył się przed uczonymi, szczególnie zabiegał o łaski urzędników a już zwłaszcza czcił bogatych, tłustych i poważnych kupców dla których zawsze zdolny był choćby i do najniższych usług. Wei-hsin Yang niejednokrotnie dziwił się, o czem tak wielcy, mądrzy i wspaniali panowie mogą rozmawiać z Yi-hang Mao, nie pojmował, jak ten prostak śmie zadawać im pytania. Czasami przysłuchując się rozmowie, miarkował, że towarzysz jego rozpytuje o dalekie, nadmorskie miasta i czem one handlują i jacy są w nich sławni a bogaci kupcy. W głowie mu się od tych rozlicznych mądrości mię-
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/31
Ta strona została skorygowana.