Nie mniej kłopotów było z koniem. Napróżno gromada ludzi oplątała go sobą i bijąc i krzycząc chciała zmusić do skoku na prom — zwierzę uparło się i nie chciało zrobić ani kroku naprzód. Kilkunastu półnagich wrzeszczących szatanów z głowami obwiązanemi łachmanami, ceglastych w świetle zachodzącego słońca, ciągnęło konia za głowę, nogi i ogon, wreszcie próbowało podnieść go na drągach — koń ogłupiały i oszołomiony krzykiem nie ustępował. Któryś z kulisów zdobył się na podstęp. Zdjął pas i zawiązawszy go koniowi na oczach, oprowadzał go w kółku, tak, aby zwierzę nie wiedziało gdzie jest, a podprowadziwszy je chytrze ku promowi, chciał je nagłem uderzeniem zmusić do skoku — nadaremno! Zwierzę wbijało w ziemię wszystkie cztery nogi i choć skóra drżała na niem od nieustannego bicia, nie udało się do skoku nakłonić. Tu znów popisał się Yi-hang Mao. Przystąpiwszy do konia poklepał go po mokrym od potu karku, pogłaskał, przemówił do niego czułemi słowy i bez żadnych wysiłków wprowadził go na prom.
Zanim przeniesiono na prom rzeczy i tobołki innych podróżnych, upłynęło sporo wody, czasu i przebrzmiało wiele klątw i krzyków „kulisów“, pokazujących, jak nadludzko pracują. Wei-hsin Yang zmęczony hałasem i całodzienną podróżą, usiadł na brzegu promu i wpatrzywszy się w wodę, migocącą purpurą, myślał, jak cicho żyło się w dalekiej „Wsi Dobrotli-
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/34
Ta strona została skorygowana.