Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/44

Ta strona została skorygowana.
V.

Oparłszy się o wózek Wei-hsin Yang zbity i zmęczony patrzył w bramę, za którą widać było czarne, kłębiące się gwałtownie i wrące życie głównej ulicy miasta. Świeciły złotemi literami wysokie, pionowe różnobarwne szyldy, chwiały się, lekkim przedwieczornym wiatrem kołysane, przepiękne, pstre znaki handlowe, do ogromnych różnobarwnych girland i buńczuków podobne. Środkiem gościńca, łącząc się w grupy po trzech, po pięciu lecieli ze swemi lekkiemi wózeczkami „riksze“ a ich zdyszane „lo! lo!“ urywanemi dźwiękami rozbrzmiewało w powietrzu. Pokazał się porykujący potwornie i budzący popłoch samochód, świecący stalą i politurą, a wiozący snać wielkich urzędników, bo na stopniach samochodu stali w siwych mundurach żołnierze chińscy, głosem i ruchami rąk pędzący hołotę miejską precz z drogi. Tłumy ludzi czarno, szaro lub błękitno ubranych, przeważnie świecące atłasem i jedwabiem, snuły się cicho w filcowych, miękkich pantoflach, a przed domami, skle-