Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/52

Ta strona została skorygowana.
VI.

Było już około północy.
Czcigodna wdowa, uczyniwszy zadość wszystkim obowiązkom jak najdalej posuniętej gościnności, syta smacznych kąsków i pełna gorącego ognistego czerwonego wina, zasnęła twardo po kilku niewinnych fajeczkach opjum. Yi-hang Mao, który ze względu na czekającą go dalszą podróż, poprzestał na dwóch czy trzech fajeczkach, nie mógł spać, rozgrzany winem i jedzeniem. Zawołał „rikszę“, nakarmił go i nalawszy mu pełną czarkę ciepłego jeszcze wina, bawił się z nim rozmową. Młody kupiec siedział za niskim stolikiem, zastawionym bogatemi resztkami uczty, zaś „riksza“ usiadł przy drzwiach skromnie i z należnym swemu gospodarzowi szacunkiem.
— Więc rozstaliśmy się nad tym jakimś strumieniem? — przypomniał Yi-hang Mao, obierając wonną, soczystą mandarynkę z Formozy. — Cóż potem uczyniłeś?