Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

Wei-hsin Yang uśmiechał się wdzięcznie. Jadło i wino podnieciło go, wiszący w powietrzu zapach opjum oszałamiał. W małym pokoiku było ciepło, duszno, pachnęło dobrem jedzeniem i kobietą. Więc ożywiony opowiadał:
— Szedłem wciąż na północ, jak przedtem z tobą. Zrazu było mi smutno samemu, ale potem przywykłem. A pewnego dnia rozeszła się na drodze wiadomość, że tam przed nami gdzieś rabują żołnierze. Nikt nie wiedział, co to było za wojsko. Jedni mówili, że powstańcy, drudzy, że buntownicy, inni, że żołnierzom tym nie wypłacano długi czas żołdu i dlatego rabowali z głodu, a jeszcze inni zapewniali nas, że to wszystko nic nie znaczy, że to tylko żołnierze rozpuszczeni, wracają do domów.
— Ale rabowali! — uśmiechnął się Yi-hang Mao.
— I jak jeszcze! — zaśmiał się Wei-hsin Yang. — Nocami widać było na północy wielkie łuny. Wszystkie psy po wsiach ujadały. Naprawiano mury wiejskie i przygotowywano się do obrony. Na gościńcu coraz mniej było ludzi zamożnych, a zato coraz więcej żebraków i dziadów. Już nie można było nawet pokazać się na wozie zaprzężonym w lepszego konia, bo wędrowni bili i wszystko zabierali. Jednego dnia w jakiejś wsi wszczęto bójkę. Wieśniacy rzucili się na naród wędrowny. O, ale nas już było bardzo dużo — więc pobiliśmy tych chłopów, potłukliśmy im naczy-