Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

nia, połamaliśmy sprzęty. Tłusto jedliśmy tego dnia i było jeszcze co wziąć na drogę. I tak już szliśmy.
— Rozbijając i rabując po drodze?
— Yi-hang Mao! — rzekł „riksza“, wzruszywszy obojętnie ramionami. — Głodny chce się nasycić, zziębnięty ogrzać, nagi okryć. Nie myśli, skąd bierze i jakiem prawem. Bierze, bo potrzebuje.
— Cóż było dalej?
— Zła sława wyprzedziła nas i na kraj padła wielka trwoga. Wszyscy uciekali przed nami. Wsie były puste, śpichlerze wyprzątnięte — ziarna prosa nie znalazłby nigdzie. Z zemsty paliśmy domy. Baliśmy się pościgu, więc stawaliśmy się coraz gorsi i dziksi, aby się nas bano. I tak przyłączyliśmy się do żołnierzy.
Było ich dużo tysięcy, dobrze zbrojnych i bardzo mężnych. Dlaczego oni zdobywali i niszczyli wsie, czemu i o co wojowali w tym kraju — żaden z nich nie wiedział. Ale potęga ich była straszna a gniew jeszcze straszniejszy. Zatknęli na żerdzi czarną chorągiew i tak szli naprzód, niszcząc, mordując, paląc, rabując. Przyłączali się do nich nędzarze — a ci wskazywali bogatych. Szły wielkie tłumy „kulisów“ za wojskiem i przed wojskiem i ci mścili się swych dawnych krzywd, nie przepuszczając nawet małemu dziecku. Nie było męki, którejby nie zadali. Widziałem wówczas krwi i ran dużo, ale brzuch mój był