Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

zawsze pełny, ubrałem się ciepło i w suknie nowe, a w kieszeniach dzwoniło mi srebro i złoto.
— I nie ścigali was?
— Cóż można było wiedzieć? Szliśmy szerokim pasem — jak pożar stepowy a uderzaliśmy to w tę to w tamtą stronę, niespodziewani, zupełnie jak stado wilków. Za nami zostawała śmierć i pustynia. Nie rozumiem, co to było.
Naraz zbuntowani zaczęli zataczać wielki łuk ku wschodowi. Stanąłem. Moja droga szła na północ a nie na wschód. Odbiłem się od nich w nocy i poszedłem własną ścieżką. Szedłem bardzo śpiesznie, bo obawiałem się, że mogę wpaść w ręce jakich straży lub mściwych urzędów. O, umiałem już wówczas chodzić! Ale i kraj nie był tak gęsto zaludniony, jak ten, przez który myśmy szli — trafiały się lasy. Dzień przespałem w lesie — miałem ze sobą żywność — w nocy znowu ruszałem ku północy i szedłem coraz prędzej i prędzej. Tak znalazłem się w stronach, w których o zbuntowanych żołnierzach nikt nawet nie słyszał. A po kilku dniach wyszedłem na piękny gościniec cesarski.
I tu Wei-hsin Yang uśmiechnął się na wspomnienie wędrówki starą, piękną drogą. Przypomniały mu się góry błękitne i dziwne kaplice przydrożne do djabłów rogatych podobne, i ruchliwy, wiecznie inny a głośny lud wędrowny, ciekawy, gadatliwy, lekkomyślny, miasta rojne, przez które przechodził, no-