clegi w dusznych, pełnych gwaru ludzkiego gospodach.
— Cóż polem robiłeś? — pytał młody kupiec, rzucając mu papierosa.
Wei-hsin Yang złapał papierosa w powietrzu, zapalił i pokiwał głową.
— Nie mam szczęścia. Nie umiem być szczęśliwym. Okradziono mnie tak, że musiałem sprzedać piękne suknie a potem — pracować jak „kuli“. Byłem w różnych miastach.
— Gdzie? Jak się nazywają?
— Wiem tylko, jak się nazywała moja robota. Nie dbam o nazwy miast i nic w nich nie widzę pięknego. Dla mnie każde miasto nazywa się nędzą. Ale wreszcie dotarłem do Szanchaju, gdzie pracowałem w magazynach, w porcie. Ciężka praca. Dałem się skusić i nająłem się na dżonce rybackiej do pracy. Jednakże woda nie jest dla mnie, o mało nie umarłem na morzu. Mówiono mi, że dużo dolarów można zarobić po drugiej stronie morza, w Meksyku. Być może, ale ja nie wierzę, aby stamtąd można było wrócić.
— Można wrócić, Wei-hsin Yang! — zapewniał go Yi-hang Mao z właściwym sobie dobrotliwym uśmiechem. — Widziałem takich, którzy przywieźli stamtąd dużo złota. Można przywieźć!
Ale Wei-hsin Yang nie dał mu się przekonać.
— O, Yi-hang Mao, bracie mój starszy! — westchnął. — Widziałem w wielu miastach bogate i świe-
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/56
Ta strona została skorygowana.