Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

Stało się to dzięki temu, że w Charbinie linja kolejowa idzie przez dzielnicę chińską. „Riksza“ korzystając z ciemności nocnych, wdrapał się na pustą lorę jadącego na zachód pociągu towarowego, skulił się w niej i tak przeczekał do świtania. O brzasku ześlizgnął się niepostrzeżenie z wozu i poszedł pieszo wzdłuż toru. Ponieważ pas ziemi przy kolei jest dość gęsto zaludniony a oprócz tego, jak zwykle, „kulisi“ wciąż przy naprawie toru pracują, przeto pojawienie się na ścieżce samotnego wędrowca nie zwracało niczyjej uwagi. Idąc prędko Wei-hsin Yang rano znalazł się na jakiejś stacji, skąd już dalej na zachód pojechał pociągiem osobowym, wmieszawszy się w tłum Chińczyków, Mandżurów, Burjatów, Mongołów i brodatych, kwadratowych i posępnych Rosjan.
Egzotyczność i różnorodność otoczenia, mogąca o zawrót głowy przyprawić nawet najbardziej tępego Europejczyka, najmniejszego wrażenia oczywiście nie robiła na ludziach wschodnich, przyzwyczajonych w swoich miastach do nieopisanej a odwiecznej mieszaniny ras, strojów, religji i zwyczajów. Niema też może — prócz Rosjan — na całym świecie ludzi, którzy tak umieliby spać, jak Chińczycy. Wei-hsin Yang, zmęczony spędzoną bezsennie i dość forsownie całą dobą, ulokował się, jak mógł najwygodniej i usnął, jak dziecko.
Pociąg jechał przez Mandżurję szerokiemi, żółtemi dolinami wsród płaskich, żółtobrunatnych wzgórz