paszport działa. Głodny nie był, pieniędzy mu nie brakowało. W portfelu Yi-hang Mao znalazł ich nawet więcej, niż się spodziewał. Mógł się uważać za bardzo bogatego. Spostrzeżenie to zmartwiło go nawet, bo miał stanowczo więcej, niż potrzebował, aby się dostać do „Wsi Dobrotliwego i Kochającego Urzędnika“ — gdyby wiedział, gdzie ona jest i gdyby miał czas zastanawiać się nad tem, jak do niej dotrzeć.
Kiedy wyszedł na stacji w Irkucku i przezornie podążył za swymi rodakami do miasta, padał już gęsty śnieg. Wei-hsin Yang nieśmiało i jakby w zamyśleniu wszedł na szeroki drewniany most, wiodący przez wielką, czarną rzekę ku jakimś dziwnym domom, których dachy okrągłe i kuliste były niby czapki chińskie. Wei-hsin Yang wiedział, że to są świątynie białych djabłów, ale nigdy jeszcze nie widział ich tak wiele. Owiane białymi tumanami śniegu olbrzymiały w oczach czarne, posępne, niezrozumiałe i groźne.
Na środku mostu dął straszny wicher, zmarzniętym, zlodowociałym śniegiem siekąc twarz boleśnie aż do łez. Napróżno Wei-hsin Yang zasłaniał twarz dłońmi; ręce zgrabiały mu w mgnieniu oka a zimno przenikło do kości. Lecz Wei-hsin Yang rad był temu, bo most opustoszał i choć w wichurze można było samotnie pomyśleć o tem, co dalej począć.
Ogarnął go strach. To, co widział przed sobą, było strasznie obce, nieznane i wyglądało niegościnnie. Zbliżyć się do Rosjan było rzeczą niebezpieczną
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/64
Ta strona została skorygowana.